środa, 27 września 2017

Nowe buty turystyczne

No i stało się. Jesień nadeszła, zimne i mokre dni nastały, a moje buty do chodzenia i poznawania świata po prostu zrobiły kaput. Dziury wielkie, podeszwy popękane. Wytrzymały ze mną cztery długie i intensywne lata. No i tu stanęłam przed dylematem w jakie buty się zaopatrzyć. Początkowo w planach miałam jakieś fajne szałowe kozaki. Ale skoro nie mam butów na wycieczki, a kozaki jeszcze mam to wybrałam się na poszukiwanie butów bardziej turystycznych. Turystycznych i komercyjnych. Z lekkim wstydem przyznaję, że nie orientuję się w firmach typowo obuwniczych, ale połaziłam trochę po sklepach sportowych, chociaż mój cel był jeden - Decathlon. Tam zawsze kupowałam obuwie, więc i tym razem, no bo czemu nie?
Przeglądałam wiele pozycji. Przymierzałam, łaziłam, oglądałam, dotykałam, niemała, a wręcz bym je wąchała! Istna wariacja, przecież to tylko buty, a że okres w pracy i w życiu nie za ciekawy, to na większe wyprawy i tak się nie wybiorę, ale skoro już coś wybrać...
No i wybrałam sobie - Buty turystyczne mid Arpenaz 100 damskie QUECHUA. O takie (klik)

Już trochę w nich pomaszerowałam, wydają się całkiem w porządku. Dobrze trzymają stopę, nie ucierają mnie w kostkę (a to u mnie zawsze był problem), są wygodne. Ciekawe, co powiem po pierwszej większej wycieczce? Miałyście kiedyś tego typu buty? Jak oceniacie?

Najgorsze, że chodząc tak po sklepach zamarzyły mi się zakupy. Chyba muszę odświeżyć garderobę. Oj, mój biedny portfel aż zapłakał.

środa, 23 sierpnia 2017

Wspomnienia z wakacji: Bałtyk 2017 [zdjęcia]

Hej!
Koniec wakacji zbliża się nieubłaganie, a ja dopiero teraz mam urlop. Właściwie, dzisiaj mija jego połowa. A ja już przeżyłam dość intensywny wypad nad morze. Tego właśnie mi było potrzeba. Pojechałam bez konkretnego celu, bez miejsca docelowego innego niż polska plaża. Nie ważne gdzie, byleby poczuć morską bryzę i słone fale. Zakotwiczyłam w Darłowie, bywałam w Dąbkach i Koszalinie, spacerowałam po plażach, które nie wiem gdzie były, oglądałam piękny zachód słońca, bo wschód zawsze był wśród chmur. Żaglowałam po jeziorze i jadłam morskie ryby. Przechodziłam kilkanaście kilometrów dziennie, wte i nazad, by chłonąć wszystko. A katalog ze zdjęciami sprawił, że musiałam dokupić nową kartę microSD, bo już nie miałam miejsca. Pogoda taka sobie, czasem słońce, czasem deszcz, dużo mgły, niesamowity wiatr. Ale właśnie tego było mi potrzeba. Tak krótko i intensywnie. Opalone mam tylko stopy. Bo ja odbijam słońce. Ale uśmiech na twarzy i taka lekkość w duszy zostanie mi na dłużej. To dopiero początek moich wędrówek. Wstrzymywałam się z tym lata, bo ciągle coś. Teraz? Postawiłam wszystko na jedną kartę - bo czemu nie? Bo życie zbyt krótkie, by się tylko przejmować i martwić. Bo czasami potrzeba zrobić reset i na nowo odpalić swoje wewnętrzne ja.






















wtorek, 8 sierpnia 2017

"Wege siła. Dieta roślinna dla sportowców i miłośników aktywnego trybu życia" Brendan Brazier [recenzja]

Opalamy się (:
Od dłuższego czasu zastanawiałam się co jest w moim organizmem nie tak. Co ja robię źle. Wsłuchiwałam się w moje ciało, ale ono nie chciało mi powiedzieć co mu dolega. Aż wreszcie sięgnęłam po tę książkę. I wreszcie wiem - to stres!
Ale zacznijmy od początku...

Brendan Brazier to znany amerykański kulturysta, triatlonista oraz dwukrotny zwycięzca ultramaratonu na dystansie 50km. Jest też autorem nowej filozofii sportowej, a także kilku książek m.in. "Thrive" oraz posiadanej przeze mnie "Wege siły". Takiej osobie mogłam ze spokojem zaufać i poznać jego wartości i cenne wskazówki.
Nie ukrywam, że odpowiednia dieta dla mnie to nie tylko ta, po której można schudnąć, ale przede wszystkim taka, która zmieni postrzeganie ciała oraz całego procesu żywienia. Z której mogę wyciągnąć to, co najlepsze i najkorzystniejsze dla mnie.
Nie ukrywam, iż nie jestem weganką. I nie stanę się nią na 100%. I wiecie co? Nie muszę! Ale dzięki tej książce, poznałam wiele wskazówek (które już na sobie przetestowałam) i rad, które wcielę w życie.

"Wege siła" to książka stworzona dla sportowców, przez sportowca i z myślą o zdrowym odżywianiu się. Podzielona jest na 7 rozdziałów, w których znajdziemy obszerne informacje, cenne wskazówki i mnóstwo przepisów. Widać, że jest pisana z niezwykłą pasją i ogromną wiedzą. Nie obiecuje nam szyszek na wierzbie i gruszek na Giewoncie, ale krok po kroku pokazuje nam co jak działa, dlaczego tak działa i co można z tym zrobić. To jak instrukcja obsługi, z którą warto zapoznać się przed użyciem. Dla mnie najcenniejszy jest rozdział pierwszy, w którym znalazłam rozwiązanie mojego problemu, a właściwie wskazówkę dotyczącą rozwiązania. To stres. Nie taki zwykły stres, tylko stres żywieniowy (uwierzcie mi, że poruszę obszerniej ten temat na łamach bloga). Do tej pory nie miałam pojęcia, że takie coś istnieje. A istnieje, i podejrzewam, że większość z Was go doświadcza.
Drugi rozdział to wyjaśnienie, czym tak naprawdę jest dieta wege i na czym ona polega. Znajdziemy tutaj między innymi informację o alergiach żywieniowych, nawodnieniu, oraz które pokarmy pomagają w utrzymaniu odpowiedniego pH naszego organizmu. Rozdział trzeci poświęcony jest trosce o środowisko, czyli ile enrgii zużywamy na produkcję pożywienia i czy mamy na to jakiś wpływ? Z kolei w czwartym rozdziale odnajdziemy informację już stricte sportowe - jakie są najważniejsze substancje odżywcze dla sportowca, na co należy zwrócić uwagę, jak dostosować posiłek do treningów. Przydatna rzecz, z której z pewnością skorzystam.

Czyż brokułek nie jest uroczy?

Piąty rozdział, to zbiór informacji na temat podstawowych pokarmów na diecie wege, oraz konkretnych grup - warzyw, owoców, nasion, olei, czy zbóż. W rozdziale szóstym znajdziemy plan posiłków  na diecie, listę zakupów, sprzętów oraz propozycję posiłków.
I wreszcie w rozdziale siódmym odnajdziemy przepisy, wprowadzenie do posiłków, oraz cenne wskazówki i rady dotyczące przygotowania pokarmów.
Dodatkowo w książce zamieszczony jest słowniczek pojęć, który jest dość pomocny (wyjaśnienie pewnych zjawisk, chorób) i przede wszystkim ciekawy.

Książka napisana jest lekko, chociaż nie jestem do końca przekonana czy słowo 'książka' jest odpowiednie. Czytelnik znajdzie tutaj mnóstwo cennych informacji, doświadczenie autora, i pomocną dłoń, jeśli chce rady wprowadzić do swojego życia. W tej książce nie ma nacisku "musisz to zrobić". Jest stopniowe zachęcanie do zmiany stylu żywienia. Już jeden posiłek typowo wegański może nam pomóc, a przepisy na pyszne, pożywne smoothie czy batony energetyczne aż zachęcają do treningów. To nie jest dieta odchudzająca, chociaż spadek wagi jest naturalnym procesem (swoją drogą, można tutaj także znaleźć informacje, co może być przyczyną tego, że nie chudniemy i jak temu ewentualnie zaradzić), to bardziej instrukcja, jak wzmocnić organizm, aby poprawić swoje wyniki. Zarówno te w sporcie, jak i w życiu codziennym.
Nie mogę nie wspomnieć o uroczym brokule, który towarzyszy nam na początku każdego rozdziału i dość konkretnym podsumowaniu wiedzy. Książka ma miękką oprawę, jest klejona, wydanie mi się bardzo podoba. Dla mnie jest poręczna. Od dwóch tygodni wędruje ze mną w torebce, znalazła sobie tam miejsce i czasami zapominam, że ją mam.

Co ja w niej znalazłam? Jak wspominałam na początku, znalazłam wyjaśnienie i ogółem cenne informacje na temat stresu. Przyznam, że ten rozdział chłonęłam jak gąbka. Wykorzystałam rady, które autor zamieścił, wprowadziłam kilka typowo wegańskich dań, inne szykuję bardziej pod kątem treningów i zaczynam dostrzegać poprawę wyników. Przede wszystkim jestem pełna energii a jednocześnie spokojniejsza. Kojarzę fakty, słucham swojego ciała. A porcja sałaty przestała być dla mnie koniecznością. Cieszę się, że ją mam, bo jak mówię, 100% weganką nie zostanę, ale wpływ jaki mogą mieć warzywa na mój organizm to jednak dla mnie argument. Uważniej też wybieram produkty, i muszę się Wam przyznać że znacznie oszczędzam czas na zjedzenie czegoś pożywniejszego i zdrowszego niż do tej pory.

Na koniec wrzucam fotę z mojego ostatniego spaceru nad Odrą (kliknięcie powiększa)


Ze swojej strony chciałabym jeszcze podziękować firmie Booksenso, dzięki której mogłam przeczytać tę pozycję. Dziękuję.

niedziela, 30 lipca 2017

Pić czy nie pić - oto jest pytanie... czyli jak nawodnić i schłodzic organizm latem.

Lato. Upał. Żar leje sie z nieba, a z nas spływa pot strużkami. Kto z nas nie sięgnął w czasie takiej pogody po zimne piwo, kawę mrożoną czy dobrze schłodzoną coca-colę? Szczególnie nad morzem? A wakacje za granicą? Wszystkim znane drinki z palemką? Cudownie zimne, cudownie orzeźwiające.. Ale czy to jest dla nas dobre?


Pocenie się jest naturalnym procesem w czasie upałów - pomaga chronić organizm przed nagrzaniem. Nie wolno nam jednak dopuścić do odwodnienia. Powinniśmy spożywać ok. 2-3 litrów napoi dziennie. Pytanie tylko co pić, aby nam to nie zaszkodziło?
Właśnie.. napoi, bo nie trzeba pić samej wody. Co więcej - powinniśmy także zwracać uwagę na to, jaką wodę pijemy. Najlepiej sięgnąć po wodę wysoko- lub średniozmineralizowaną, które mają wysoką zawartość magnezu i wapnia. Picie wody niskozmineralizowanej i to w dużych ilościach, powoduje diurezę i może jeszcze bardziej odwodnić nasz organizm.
Jednak to nie wszystko. Pocenie się wypłukuje z organizmu elektrolity, głównie sód, chlor i potas, więc o te składniki mineralne musimy zadbać inaczej. Możemy więc sięgnąć po napoje izotoniczne. Najlepiej te, które sami przygotujemy w domu. Jeśli kupujemy, sprawdzajmy etykiety. Wiele z nich zawiera sztuczne barwniki i cukier.
Możemy sięgnąć po sok pomidorowy, który zawiera bardzo dużo potasu. Co powiecie na temat domowych koktajli z ogórka lub melona? Warto jeść także truskawki, czereśnie, morele czy gruszki. Też zawierają sporą dawkę potasu. Co z herbatą? Miętowa i yerba mate, zarówno na ciepło jak i na zimno ma działanie orzeźwiające.
Dla sportowców bardzo polecana jest woda kokosowa. Jest polecana sportowcom, dobrze nawadnia organizm i jest podstawą wielu orzeźwiających smoothie. 


Czego powinniśmy unikać?
Przede wszystkim alkoholu. Alkohol zmniejsza wydolność układu krążenia, tym samym mogąc spowodować zaburzenia rytmu serca. A jeszcze jak są upały... Na zimne piwo w niewielkiej ilości można sobie pozwolić wieczorem. Kawa wypłukuje magnez i potas z organizmu, dlatego w czasie upałów powinniśmy ją ograniczyć. Cóż, może szklaneczka zimnego latte to nie to samo, ale lepsze niż nic ;) Poza tym kawa jak i herbata działają moczopędnie, a więc dodatkowo sprawiają, że się odwadniamy..
Powinniśmy także odmawiać sobie napoi energetycznych i gazowanych typu coca-cola. Nie dość że mają w cholerę cukru to jeszcze wypłukują cenne składniki mineralne. Na to w czasie upałów nie możemy sobie pozwolić.

Ja często sięgam po wodę staropolankę2000, zimną, z cytryną, miętą i pomarańczą. Czasami dodaję sobie też ogórka, o ile nie zdążę go wcześniej zjeść. Melon i arbuz też mi bardzo smakują. Czasami robię sobie lemoniadę z dużą zawartością cytryny i trochę miodu do smaku.
A Wy? Jak nawadniacie organizm? Macie jakieś ciekawe przepisy na domowe, orzeźwiające napoje? 

sobota, 1 lipca 2017

Podsumowanie półrocza i postanowienia na kolejne miesiące

Hei!
Pierwszy lipca to doskonały moment, żeby zrobić mały rachunek sumienia i spojrzeć za siebie. W tamtym roku totalnie się zatrzymałam. Ba! Podejrzewam, że zrobiłam nawet wiele kroków wstecz. Jako było w tym?

Początkowo trwałam w jakimś półśnie, marząc i nie mogąc się dobudzić. Ale muszę przyznać, że z dnia na dzień moja determinacja i chęć zmiany całego swojego życia brały górę. Bo tu już nie chodzi tylko o sport i fit-życie. Chodzi o całokształt. Może to też dlatego, że poznałam kogoś, kto przebił się przez większość otaczających mnie murów i po prostu powiedział Kocham Cię, jesteś  Moim Światem. I zaczął mi to pokazywać? Zapomniałam jak wiele znaczy uśmiech. Zapomniałam o tym, ile uroku i piękna ten uśmiech mi daje. Nie spoglądam już na siebie z obrzydzeniem, kiedy patrzę w lustro. Teraz widzę, że jestem fajną, młodą kobietą, która przed sobą ma całe życie. A obok mnie jest M., który wspiera i nie pozwala mi na złe myśli. Dużo jeszcze pracy przede mną, ale teraz mam więcej siły i motywacji.

Jednym z moich postanowień była zmiana pracy, bo w swojej po prostu się mocno wypaliłam. I wiecie co? W ciągu jakichś trzech miesięcy otrzymałam dwa awanse. Aktualnie jestem zastępcą kierownika i w tej roli czuję się dobrze. Więcej obowiązków ale i więcej frajdy. I czuję, że dziewczyny mnie uwielbiają. Przychodzą po wsparcie i siłę. A ja im to daję. Bez problemu! Wcześniej warczałam na cały świat, a teraz? Uśmiech na twarzy i ciągły ruch. Nadal co prawda przyciągam problemy, ale moje postrzeganie ludzi się zmieniło. Czuję, że mogę pokonać każdą przeszkodę.

Moje ciało się zmienia, tak samo jak gust. Nie jestem już nastolatką, więc inaczej muszę o siebie i swoje ciało zadbać. Zarówno od środka, jak i na zewnątrz. I tutaj też widzę zmiany. Zaczynam się dobrze czuć w swoim ciele i chcę je pielęgnować. Jak ciało kobiety. Czyżby to była miłość? ;)

Ogólnie, mimo iż nie mam spektakularnych osiągnięć na polu swojej aktywności fizycznej, zmiany jakie zaszły w moim życiu dały mi niezłego kopa. Powróciłam do hantli i ćwiczeń, zakupiłam karnet na siłownię i mam zamiar zamienić swój rower na pojazd a nie wieszak na ubrania.

Co do kolejnych miesięcy, mam nadzieję, że duch i zapał, jaki we mnie teraz jest pozwoli mi na dalszy rozwój. Przede wszystkim osobisty. Powróciła mi chęć na zwiedzanie i eksplorowanie nowych miejsc. Chcę powrócić do nauki języka fińskiego i wzmocnić swój angielski. Powróciłam do czytania i chcę znowu rozwijać swoją biblioteczkę. Z czasem powrócić do postcrossingu, bo pasja wiecznie żywa. Zakupić wreszcie pojki i wrócić do kręcenia. I po prostu żyć pełną piersią. Z M. przy boku. Dla samej siebie. I dla niego. Bo teraz wiem, że warto.

I trochę zmieni się ten blog. Nie będzie tylko i wyłącznie walką o bycie fit. Bo była to walka z góry skazana na porażkę. Będzie to walka o mnie samą. O zdrowe ciało, piękną figurę i przede wszystkim o szczęśliwą duszę. Bo od tego powinnam zacząć.

Trzymajcie kciuki!

wtorek, 13 czerwca 2017

Finally! Karta multisport :)

Hej!
Niecierpliwie czekam 15 czerwca, nie dlatego że jest wolny weekend, ale dlatego, że wreszcie moja karta multisportu będzie aktywna. Nawet nie macie pojęcia, jak długo na to czekałam.
Od dłuższego czasu, wraz z kilkoma innymi osobami, próbowaliśmy wprowadzić w mojej firmie ten pakiet socjalny. I niedawno nam się udało. I chociaż firma jest w miarę duża, to jednak zebrać marne 40 osób to był wyczyn. Niestety na razie jest to pakiet podstawowy, ale zawsze to coś.
Właśnie wczoraj odebrałam swoją kartę, a za dwa dni będę mogła już z niej korzystać! Nawet nie macie pojęcia jak się cieszę! Jak się uda, może za dwa, trzy miesiące wskoczymy na pełen pakiet.

W dodatku, w ofercie letniej, otrzymuje 4 vouchery do kina i do muzeów, oraz godzinę dziennie jazdy rowerem miejskim.
Jest tyle rzeczy, które chciałam wypróbować, a teraz z multisportem mi się uda.
No to byle do 15-go. A może ktoś z Wrocławia będzie chętny na wspólne wypady?
Ciao!

piątek, 9 czerwca 2017

Wyzwanie tysiąca kroków - podsumowanie

Dzień dobry Kochani!
W moim poprzednim poście (za co mam ochotę pierdzielnąć sobie w łeb) pisałam o wyzwaniu krokowym. Że do końca marca chce wykonać 250 000 kroków. Wyzwanie się do końca nie udało, zabrakło mi jakichś 43 000.  Suma wykonanych kroków to: 207560/250000.

Aplikacja liczy dalej, chociaż ostatnio jestem zbyt zalatana, by monitorować swój sen, wodę i kroki. A ja z ciekawości sprawdziłam co i jak. Aktualnie mogę stwierdzić, że najaktywniejszym miesiącem do tej pory był maj.
Luty: 21.000
Marzec: 186.560
Kwiecień: 169.165
Maj: 201.355
Czerwiec: 43.521
Łącznie na dzień dzisiejszy: 582.432. (chociaż aplikacja twierdzi, że mam 621.314)

Sprawdzając aktywność w aplikacji, widzę, że wiele dni mam zupełnie pustych, jakbym się nigdzie nie ruszała, możliwe, że to były dni bez telefonu. Musiałabym mieć albo futerał na telefon, albo zegarek, który mierzy kroki. Nie jest tragicznie, chociaż mogłoby być lepiej.
W każdym razie aplikacja działa dalej w tle, a ja muszę się wziąć w garść.
Miłego dnia!

wtorek, 28 lutego 2017

Wyzwanie tysiąca kroków

Zawsze mi się wydawało, że dużo chodzę. Fakt, w pracy potrafię przez kilka godzin zrobić kilka km, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym ile to jest. No bo skoro czuje, ze chodzę dużo to pewnie tak jest, czyż nie?
Otóż nie. Koleżanka z pracy pokazała mi fajną apkę do Samsunga S Health (klik lub klik), którą można mieć na każdym telefonie, a która przede wszystkim mierzy nam ilość wykonanych kroków. Z pewnością siebie, stwierdziłam, ze 6 tysięcy kroków dziennie to pikuś. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jednak nie wykonuje takiej ilości kroków. Fakt, w drodze do i z pracy, jestem w stanie osiągnąć zalecany wynik, ale po pracy osiadam. A dla zdrowia zalecane jest pokonanie ok. 10 000 kroków (co daje nam jakieś 8km). Aplikacja ta dała mi jakiś taki namacalny cel, który sobie narzuciłam. Bo dopóki nie zmierzyłam, wydawało mi się, że coś jest ok. A nie jest.

Wraz z koleżanką, rzuciłyśmy sobie wyzwanie która pierwsza osiągnie zalecany pułap kroków. Niby nic, niby śmieszne wyzwanie, ale daje jakiś cel, chęć wygranej i co najważniejsze - rusza. Wcześniej z lenistwa podjeżdżałam do pracy tramwajem. Teraz wolę się przejść. Raz że świeże powietrze (no, w jakimś tam stopniu), dwa, że nabijam te kroki. Wczoraj w pracy zrobiłam ponad 8 tysięcy kroków. A są ludzie, którzy nie robią nawet 3 tysięcy.

Rzucam sobie wyzwanie (bo lubię wyzwania, motywują mnie i uczą systematyczności), żeby do końca marca 2017 roku wykonać 250 000 kroków (zaczynając od dzisiaj). Chce się ktoś przyłączyć?


wtorek, 10 stycznia 2017

2017 z przytupem czas zacząć!

Dzień dobry!
A właściwie dobry wieczór, chociaż kto to wie, o której to czytacie? Tak czy siak - chciałabym Was przywitać w tym Nowym bo nowym Roku 2017.
Czas go zacząć z przytupem, z mocnym poprawieniem poprawy (zresztą ruszenie tyłka to już jest o jeden krok więcej niż w poprzednim roku) i skończyć pierdolić, że jest źle.
Bo rok 2016 to moja osobista niepodważalna porażka - właściwie we wszystkim co się dało. Począwszy od mieszkania, przez pracę, zdrowie a skończywszy na życiu prywatnym. Wszystko poszło się brzydko mówiąc jebać, a to co osiągnęłam - runęło. Jestem winna prawie wszystkiemu - no cóż, błędów w tym roku nie zamierzać powielać (pewnie narobię innych). Przychodzę po mocnego kopniaka w tył pleców, tak, żeby mi bokiem wyszły wszystkie "bo mi się nie chce".
Oj chce - chce i to bardzo, bo mam sobie pewne rzeczy do udowodnienia.
I do zrobienia.
W głowie już plan działania się ułożył, na kartce został spisany, teraz tylko wcielić go w życie. Ruszam wielotorowo, ale w zgodzie ze wszystkim, a nie chaotycznie, jak do tej pory - że to i tamto, a to były dwie wykluczające się rzeczy - ergo nie wyszło.

Czas start. Bo chcę!